Coś mi urosło na winorośli. Ma twardawą "łupinkę" a po naciśnięciu wydobywa się z tego sok. Z tego co znalazłam w necie, wygląda, że to tarcznik. Piszą, że nie ma dobrego sposobu zwalczania, bo odporne to to. Może ma ktoś jakieś doświadczenia ze zwalczaniem? To jeden krzew, więc mogę się poświęcić i próbować ręcznie usuwać, ale czym? Będę wdzięczna za pomoc.
Miałem kiedyś taką potężną inwazję po urlopowej nieobecności na dużym oleandrze i jucce.
Oczywiście działałem ręcznie. Woda z jakimś środkiem typu szare mydło, ludwik itp.
Słyszałem też o denaturacie, ale nie stosowałem???
Patyczek, szorstko-twardy pędzelek, szmatka.
Stosowałem 3 pojemniki. Duży z czystą kąpielą, mały do bezpośredniego i jednorazowego opłukiwania w nim "narzędzia" i trzeci duży do wylewania zużytej kąpieli.
Powtarzać systematycznie, nawet jakiś czas po tym jak już się nie pokazują (wylęganie się kolejnych pokoleń)
Bardzo uspokajające i relaksujące zajęcie uczące cierpliwości;-)
Chemii nie stosowałem, bo ponoć jest niezbyt skuteczna na te twarde, "opancerzone" osobniki.
Dzięki, Boguś:-) No to zafunduję sobie terapię zajęciową;-) Dam znać, co z tego wniknęło. I dzięki za cenne wskazówki praktyczne. Pewnie bym maczała szmatkę w jednej misce i w ten sposób rozprzestrzeniała szkodnika. Jeszcze raz dziękuję.
Beata, nie wiem czy tak potrzeba i czy to ma sens (te trzy pojemniki)?
Tak sobie wydumałem;-)
W moim przypadku ten sposób dosyć szybko pomógł.
Nie, no właśnie fajnie. Nie miałam dziś, niestety, czasu się tym zająć, ale może jutro się uda:-) A chemii i tak bym nie zastosowała, bo w tej szklarni hoduję pomidory, które już rosną i kwitną, więc nie ma o czym mówić.
Zebrałam się wreszcie za walkę z tarcznikami. Dziękuję ci, Boguś, bardzo. Nie zajęło mi to jakoś bardzo dużo czasu, a efekt chyba jest. Pewnie, jak wspominałeś, trzeba będzie zabieg powtórzyć, ale narobiłam tyle kąpieli z szarego mydła, że wystarczy z pewnością:-) Zaczęłam myć moją winorośl gąbką do zmywania, ale nie zdała egzaminu, bo bardzo ta szorstka warstwa zaczepiała o korę V. vinifera, zmieniłam więc narzędzie na.... szczoteczkę do zębów:-) To był strzał w dziesiątkę! Poszło bardzo sprawnie. Małą, metalową miskę przeznaczyłam na podręczną, do której spadały tarczniki i w której płukałam szczoteczkę, wymieniając wodę co chwila, wylewając ją do trzeciej miski:-D, z której to, po skończonym zabiegu, wylałam wodę ze szkodnikami wprost do szamba:- (
Nie uniknęłam urwania jednego pędu z kwiatostanem, ale strata znów nie taka wielka, w porównaniu z ewentualną korzyścią. Winorośl ma sporo pąków kwiatowych w tym roku. Może zaowocują. Będą, jak znalazł, dla Witusia:-)
Prawdę powiedziawszy, żałowałam, że jeszcze sobie statywu nie kupiłam, żeby się sfotografować przy całkiem abstrakcyjnej czynności mysia winorośli szczoteczką do zębów:-D Dobrze, że mnie sąsiedzi nie widzieli, bo chyba by mi to popsuło opinię;-)
nie no, jak nowa, brand new znaczy: D