Taki miałam dziś obiadek. Zrazówka wołowa pokrojona na kotlety, pobita młotkiem, posolona i obrumieniona na smalcu (swojej roboty ze słoninki - delicje!), potem cebula w talarki, suszone lejkowce dęte, ziele angielskie i dusimy do miękkości (kruchości) mięsa. W miarę potrzeby podlewać wodą. Dusić, aż sosiku bedzie mało albo podprawić sosik mąką. Wedle uznania. Przed podaniem popieprzyć.
I do gorących ziemniaków, czy na przykład ryżu.
Do tego ćwikła albo buraczki na słodko na ciepło.
Po prostu palce lizać.
Wołowinę posoliłaś przed upieczeniem?
Nie mam lejkowca:- (
Szkoda, że nie zrobiłaś fotki chociażby gotowej potrawy:- (
Smakowicie opisane:-)
Tak, posoliłam te kotlety. A nie trzeba?
To ja mam coś lepszego dla Ciebie, Rysiu.
Pamiętam, jak moja babcia robiła zrazy po nelsońsku. W garze z grubym dnem układała warstwami kotlety wołowe, suszone grzyby, ziemniaki w krążki i cebulę pokrojoną w krążki, dodawała przyprawy i dusiła pod przykryciem na malutkim ogniu.
Szczegółów nie znam - byłam wtedy dzieckiem. Pamiętam, że było pyszne.
Chyba nawet próbowałam to robić, ale mi się przypalało.
Może by spróbować teraz?
Pewnie, że tak. Próbuj, ale zamiast wołowiny daj mięsko szybciej mięknące - filecik z drobiu ( indyka) lub zająca:-)
Nie rozumiem jednak tej przekładki. Zrazy czy płaty mięsa, a może gotowe kotlety?
Jadłem swego czasu potrawę podobnie przekładaną ale z papryką. Tutaj jednak była warstwa mięsa wołowego mielonego. Też było pyszne, chociaż dałbym mniej pieprzu - tamto okropnie paliło:- (
Przepraszam - mięso wołowe pobite tłuczkiem.