W drugiej części opisywanej wyprawy podążamy wzdłuż linii kolejowej do wspomnianego w części pierwszej ponoru. Spójrzmy na mapę firmy Compass.
Ogryzione gałązki świadczą o obecności w tej okolicy saren.
Miejscami drogę zagradzały nam zamarznięte kałuże. Te starannie omijaliśmy, nie ryzykowaliśmy kąpieli.
Pewnym urozmaiceniem był ten zeschnięty dąb - Quercus rubra.
A oto i sam ponor. Widzimy zamarzniętą kałużę lejka z boku cieku oraz właściwy ciek podążający dalej. Spod śniegu i lodu wyłaniają się śmieci, które zastaliśmy tutaj jesienią.
Ponory to typowy element krajobrazu krasowego. Tutaj jest pogrzebana pod czwartorzędowym piaskiem skrasowiała w starszym trzeciorzędzie warstwa triasowych dolomitów. Jest to obiekt znany w kręgach geologów i do tego jedyny taki w Polsce. Tak wygląda Łużnik zanim wpadnie do dziury. Przed 1980 rokiem istniała tylko ona. Kolejne pojawiły się później.
Aby dojść do drugiej dziury musieliśmy przejść przez las celując w tę powaloną jabłoń - Malus domestica.
Tak tego dnia wyglądały następne dwa lejki. Wodę ledwo widać. Spoglądamy teraz pod prąd, w kierunku linii kolejowej biegnącej tutaj na wysokim nasypie.
Poza tymi głębokimi na kilka metrów dziurami znajduje się dalsza część koryta Łużnika. W ubiegłym roku na wiosnę nawet tutaj płynęła tutaj woda.
Las w tym miejscu jest poryty różnej głębokości koleinami. To byłe koryta Łużnika, który wyczyniał tutaj najdziksze swawole, zanim wypadły mu dziury w dnie.
Wszystko wskazuje na to, że jesienią sporo się tutaj działo. Trzecia wielka dziura pochłania fragment drogi. Takie zjawisko nazywamy sufozją. Tutaj pewne utrudnienie dla jego gwałtownego przebiegu stanowi budujący drogę gruz.
Zagłębienia trzeciego systemu dziur skrywają się w tych zaroślach. W porównaniu z wiosną ubiegłego roku także się powiększyły.
Po obejrzeniu tego miejsca powróciliśmy w okolicę wiaduktu. Rzeka płynęła całą szerokością drogi pod cienką warstwą lodu.
Przeprawa przez tę okolicę okazała się niemożliwa, a my koniecznie chcieliśmy zobaczyć co porabia Łużnik na północ od torów. Dlatego powróciliśmy do powalonej jabłoni. Tutaj przeprawiliśmy się na drugą stronę wyschniętego koryta. Tym sposobem patrząc z drugiej strony mogłem sfotografować rzekę pomiędzy pierwszą a drugą dziurą.
Kiedy weszliśmy pod wiadukt i tu stanęliśmy na wąskim pasku suchego terenu spojrzeliśmy jeszcze raz za siebie.
Raptowny spadek ilości wody za nią świadczył, że większa część tej wielkiej w tym miejscu wody była pochłaniania przez pierwszy z ponorów. Powyżej linii kolejowej znajduje się szeroka na sto metrów dolina w której rzeka zachowuje się bardzo swobodnie, ale to już opowieść na kolejny odcinek. Na zachętę spójrzmy na te obrazki.
Wędrowałem tą doliną kilka lat temu. Z jednej strony łagodne piaszczyste (wydma?) zbocze, porośnięte sosnami a z drugiej ostro zarysowana skarpa.
Żałuję, że nic mnie nie podkusiło aby przeskoczyć pod wiaduktem i zobaczyć co Łużnik wyprawia po drugiej stronie. Ech. Gdyby człowiek wiedział...
Pozdrawiam.
edit.
wydma - przeczytałem 3-cią część:-)
(wypowiedź edytowana przez pelagia 08. marca. 2010)