- No nie wiem..... każde zdjęcie przedstawia tylko jeden kolor. Abo jest czarne, albo szare, albo żółte... Ja rozumiem kilka nieudanych zdjęć, ale wszystkie? Przecież nawet, gdyby aparat sam pstrykał zdjęcia w damskiej torebce, to by coś na tym było widać - powiedziała Mirka
- Chyba, że to jest zamierzone, tylko po co?
- Bez sensu, przecież nawet, jakbyś zrobił zdjęcie białej kartce to nie będzie jednolicie biała, tylko nieco szarości, nieco niebieskiego. Patrz! Tam na ziemi leży jakaś torebka.
Podeszliśmy do torby. Była to reklamówka z biedronki wypełniona kartami 4GB. Znowu popatrzyliśmy na siebie.
- Znam tę torbę - powiedziałem
- Słyszałam o niej, ale nie wierzyłam - Mirka zachowywała się jakby znalazła Świętego Graala
- Mirka, to jest chyba TO!
- Tak, odpowiedziała. I to jest chyba TEN aparat.
Popędziliśmy do domu. Zgraliśmy wszystkie zdjęcia ze wszystkich kart. Wszystkie były w całości zapełnione jakimś kolorem. A było ich dokładnie 10036224.
- 10036224 - powiedziałem
- 10036224 - odpowiedziała Mirka. Dokładnie tyle.
Drukowaliśmy zdjęcia przez siedem dni i osiem nocy. Mirka zajmowała się dolewaniem tuszu do drukarki a ja suszyłem zdjęcia suszarką i numerowałem. Jeśli TO będzie prawda, nasze całe życie się odmieni. Po tygodniu wszystkie zdęcia były wydrukowane.
- Gdzie? - zapytałem
- na Saharze - Mirka nie myślała nawet chwili.
Wynajęliśmy wielką ciężarówkę, kktóra brała kiedyś udział w rajdzie Paryż-Darak. Zapakowaliśmy wszystkie 10036224 zdjęc do przyczepy oraz wynajęliśmy balon. Czekała nas długa droga.
Jechaliśmy 5 dni. Po drodze rozmawialiśmy o zdjęciach i o niczym więcej. DOJECHALIŚMY. Podzieliliśmy obowiązaki sprawiedliwie. Ja układałem zdjęcia na piasku a Mirka dmuchała balon.
- Trzy tysiące osiemset siedemdziesiąt dwa zdjęcia obok siebie - szeptałem pod nosem, żeby się nie pomylić. Dwa tysiące pięćset dziewięćdziesiąt dwa rządki. Trzy tysiące osiemset siedemdziesiąt dwa zdjęcia obok siebie. Rządek drugi.....
Układałem zdjęcia jedno obok drugiego, rądek po rządku. Mirka dmuchała balon jak szalona. Nad ranem wszystko było gotowe. Ja ułożyłem wszystkie zdjęcia, Mirka zaś nadmychała balon i przymocowała go do podłoża, żeby nie odleciał.
- Panie przodem - powiedziałem i wsiedliśmy do balonu.
- ODCZEPIAM! powiedziała Mirka.
lecimy wyżej
patrzymy jak zauroczeni. Kolorowa mozajka uskopaja nasze dusze.....
i wyżej.... wielka czasza balonu chorni nas przed słońcem. A może i nie chroni, ale nikt z nas nie myśli o upale
- To jest wspaniałe.... nie pamiętam, czy wyszeptałem to ja czy Mirka....
Jesteśmy na prawdę wysoko. Nie boimy się.
- Paaaaaaaaatrz.......
.... i jeszcze wyżej. Zaczyna brakować tlenu, ale się tym nie przejmujemy. Za chwilę będzie widać krągłość ziemi..... i wreszcie obejmujemy całość.
- Kocham Cię Miruś. Kocham Cię Mirka.... Mirka wtuliła się we mnie. Rozpłakaliśmy się. Byliśmy szczęśliwi. Odnaleźliśmy sens życia. Znaleźliśmy naszego guru. Nic się już nie liczyło, zgasły dotyczczasowe autorytety. Patrzyliśmy na świat pod nami jak na coś mało ważnego. Jeden jest geniusz. Jeden człowiek. Jeden wódz.
Ein Volk, ein Fuji, ein Mamacze.
KONIEC