bio-forum.pl Zaloguj Wyloguj Edycja Szukaj grzyby.pl atlas-roslin.pl
Anegdotki z życia wzięte, czyli wątek na zimowe wieczory... :)
« » bio-forum.pl « Rozmowy towarzyskie « Archiwum « Archiwum 2008 «
i

#4067
od stycznia 2007

Anegdotki z życia wzięte, czyli wątek na zimowe wieczory... :)

2008.11.24 20:43 Edytuj wypowiedź Usuń wypowiedź

Barbara K. (topazzz)
Niedawno, 21 listopada, był Dzień Życzliwości. Chcę nawiązać do tego tematu, podając przykład godnej uwiecznienia życzliwości, jakiej doznałam wiosną tego roku, zresztą takich przykładów znalazłoby się całkiem sporo, a sporo z nich związanych jest z moim rowerowaniem i tym, co mnie spotyka na moich rowerowych ścieżkach..... Czy Wy też tak macie? :-)

W pewien dzień majowy tego roku pojechałam na wycieczkę za Gniezno w stronę Czerniejewa. Pogoda śliczna, majowa, droga wygodna, odcinek kilku km po asfalcie taką rzadziej uczęszczaną drogą, jednym słowem czysta przyjemność, po prostu BAJKA! No tak, ale te łyse opony ......... :( Jakieś 200 m od wioski Pawłowo, o qrcze, złapałam laczka!!!!!!! Cóż, stało się. No, ale przecież nie wrócę do domu, jak to tak, z niczym? Żadnego grzybka jeszcze nie spotkałam, żadnej foty jeszcze nie wykonałam, nie może to być, ta wycieczka NIE MOŻE się tak skończyć ..... :(

Tak rozmyślając i prowadząc rower spojrzałam na przydrożną wierzbę....., a na niej ...... wow! - ale plantacja żółciaka siarkowego!!!!! Trochę żal mi się zrobiło tej wierzby, ale cóż, nic na to nie poradzę, że żółciak ją kiedyś "schrupie" do końca, za to porobiłam fotki. Owocników do konsumpcji jeszcze wówczas nie zabierałam, ale zapamiętałam sobie tę miejscówkę :-)))

W Pawłowie dopytałam się w sklepie spożywczym o możliwość pozostawienia gdzieś roweru, okazało się, że zgodzili mi się przechować rower Państwo mieszkający naprzeciwko sklepu, którzy właśnie robili zakupy. OK. Zatem zostawiłam u nich. Moja dalsza wycieczka wyglądała tak, że podjechałam PKS-em do Czerniejewa i stamtąd obrałam drogę do Pawłowa na piechotę, parkiem, lasami, polami, wreszcie ostatni odcinek szosą i zmachana, ale szczęśliwa dotarłam do mojej „przechowalni” roweru. Okazało się, że rower czekał na mnie JAK NOWY - KOŁO NAPRAWIONE - dętka zaklejona, powietrze napompowane, nic tylko brać i jechać na dalszą wycieczkę!!!!! Bardzo, bardzo podziękowałam moim Wybawcom, którzy tak bardzo mi pomogli, nie tylko przechowując mój rower, ale jeszcze go naprawiając i zrobili to całkowicie bezinteresownie!

Efekt był taki, że kontynuowałam moją wycieczkę, jeszcze 2-3 godzinki spędziłam na leśnych przejażdżkach !!! :-))) Inna sprawa, że następnego dnia ..... znów złapałam laczka:-((((( Ech, te łyse opony, zaraz potem rower powędrował do solidnego przeglądu łącznie z wymianą opon w obu kołach :-)))))
i

#1616
od października 2005

Anegdotki z życia wzięte, czyli wątek na zimowe wieczory... :)

2008.11.25 18:10 Edytuj wypowiedź Usuń wypowiedź

Ryszard Szreter (old_rysiu)
Przypadków sporo i tych przyjemnych i nieprzyjemnych, zabawnych i niecodziennych.

KOMARY:

Niedaleko Goniądza - wieś Dawidowizna. To jedno z nielicznych miejsc, gdzie można dotrzeć do rzeki Biebrza ( w tamtym rejonie ). Ta dzika i kręta rzeka ma dostęp do brzegów, wśród oczek bagna, przez wyznaczone przez gospodarzy ( tubylców ) ścieżki. Samochód został na podwórku gospodarstwa a my tymi ścieżkami, około 500 metrów przenosimy sprzęt, kuchnie polową, namioty na male wzniesienie tuż nad brzegiem Biebrzy. Przed nami czyściutka rzeka, za nami nieużytki ( jak mwił gospodarz - nieżerna trawa )
Rzeka nie była szeroka ( około 30-50m ), ale nurt wyraźny. Na drugim brzegu, wycięte sitowie pasem około 10 metrów wzdłuż krętej rzeki, za pasem - wysokie trzcinowiska rozlegające się jak okiem sięgnąć. Wiedzieliśmy, że tutaj potrzebne są środki pływające ( pontony mieliśmy dwa ) oraz środki na ... komary. Pierwszy raz w życiu stałem nad tak piękną rzeką ( czasy wielkiej hossy gospodarczej kraju, gdzie co wyprodukowano, już było sprzedane a ludzie całymi nocami czekali na jakikolwiek produkt przed sklepami ). Mam we Francji kuzynkę. Poprosiłem ją wcześniej, aby w paczce z cukierkami dla dzieciaków, posłała mi coś porządnego na komary. Oczywiście wtedy w Polsce trudno było coś takiego dostać, choć były produkowane.
Środek na komary, przypominał opakowanie dzisiejszego lakieru do włosów a na opakowaniu, prócz masa francuskich tekstów, narysowany był komar.
Już po pierwszym marszu z pierwszymi bagażami, pot wyszedł na czoło ( uwczesne święto 22 lipca ) a komary zwęszyły obiadek. Drugą turę jakoś zanieślismy, ale na myśl, ze mamy jeszcze jedną i komarów coraz większe roje, postanowiłem wydobyć ów spryskiwacz z plecaka.
Wszyscy po kolei ( obsada 4 osobowa - jak na fiata 125 przystało )nastawiali głowy i całe ciała pod drobny deszczyk/chmurkę niewidzialnego odstraszacza komarów. Bagaże do ręki i ostatni przemarsz do bazy. Po tak wspaniałym specyfiku, zajmujemy obie ręce i bez strachu wkraczamy na nieżerne połacie łąk nadbiebrzańskich.
Byliśmy wtedy młodzi i silni o tym, że przystojni nie wspomnę :-) Kilkusetmetrowy transpory bagaży to pestka w tak piekącym już słońcu gdyby nie ... komary!!
Tak im sie spodobał zapach z odstraszacza, że ściągali licznie z całej okolicy. Cała czarna chmura komarów atakowała każdego z nas. Chłopaki krzyczeli na mnie, co ja to mam za specyfik? Że to chyba na jakieś francuskie komary a nie nasze polskie i na dodatek znad Biebrzy. Sam prawie w to uwirzyłem. Nie było co narzekać i tylko gnać z towarami do bazy a skok do rzeki miał być ostatnim ratunkiem. Jednak w połowie drogi, zoriętowaliśmy się, że komary tylko nas pikają a nie wpuszczają jadu i nas ukąszenia nie drażnią. Specyfik był tak przygotowany, że niwelował złowrogi dla człowieka jad - tak to raczej wygladało. Mimo to, że miałem wrażenie, że ukąsiło mnię milion komarów, nie znalazłem najmniejszej ranki ani miejsca swędzenia. Strach ma wielkie oczy, czy naprawdę zadziałał ten specyfik? Tego to do dzisiaj nie wiem.

#4069
od stycznia 2007

Anegdotki z życia wzięte, czyli wątek na zimowe wieczory... :)

2008.11.25 18:39 Edytuj wypowiedź Usuń wypowiedź

Barbara K. (topazzz)
Dobre! :-)))
i

#1617
od października 2005

Anegdotki z życia wzięte, czyli wątek na zimowe wieczory... :)

2008.11.25 18:51 Edytuj wypowiedź Usuń wypowiedź

Ryszard Szreter (old_rysiu)
Podsłyszane.

SIUSIU

((Tę niezwykłą historyjkę opowiadał nam nasz kolega z Krakowa. Tylko wspomnę, że jak i ja jest wedkarzem a ryba kleń, jest bardzo płochliwa i trudna do złowienia.
Aby całe opowiadanie ( prawdziwe ) miało porzadany efekt, wcielam się w mojego kolegę i opowiadam, jakby to mnie się przydarzyło.))

Byliśmy nad Narwią w ośrodku wypoczynkowym. Jedyną rozsądną porą na ryby, był świt. Ośrodek od wieczora do bardzo późnych godzin a raczej wczesno-przedświtowych, tętnił życiem. Na dyskotekach ostatnia młodzież schodziła z parkietu i zaczynały milknąć głośniki z muzyką.
Jeszcze prawie po omacku, w oparach wschodzacej porannej mgły, z lekką wędeczką skierowałem się ku rzece. W szerokim pasie trzcinowiska, nad samym brzegiem, schowany za zwisającą wierzbą, chciałem podejść prześliczne klenie, które tylko czekały jak z liści wierzby wpadnie do wody jakiś owad. Jak kot skradłem się pod ową wierzbę. Ubrany w kurteczke moro i kapelusikiem tego samego koloru, zmyłem się z panującą wokół roślinnością. Trzeba było uważać, aby patyczek pod nogami, łamiąc się nie strzelił. Gdyby takie coś miało miejsce, klenie odpłynęłyby dalej, gdzie moja wędeczka już by ich nie sięgnęła.
Udało mi się zająć odpowiednie miejsce i tylko czekać z pięć jeszcze minut, aż wstający dzień rozjaśni zwisające ramiona wierzby, tuż nad samą wodą. Byłem prawie już gotowy, gdy nagle słyszę, jak ścieżką tuż obok trzcinowiska, przechodzi para młodych ludzi. Wyglądam i widzę, jak wysoka blondynka mówi do swojego kolegi:
- Poczekaj na chwileczkę, zaraz przyjdę.
Ku mojemu zdziwieniu, wchodzi swoim tanecznym krokiem w trzcinowisko, prosto na moje stanowisko. Zamarłem ze strachu i już widziałem ten krzyk jak mnie zobaczy przestraszona a o wędkowaniu to mogę od razu zapomnieć. Co robić? Blondyna ciagle przesuwa się w moim kierunku. Przywarłem do wierzby i zamarłem. Ona zaś odwróciła się do mnie tyłem zsunęła majtki, przykucnęła i zrobiła siusiu. Chyba wogóle nie oddychałem. Blondynka zaś wstała, wciągnęła majteczki obruciła się w moim kierunku i ... teraz dopiero mnię zauwazyła.
Uśmiechnęła się i po cichutku zapytała;
- Biorą?

(wypowiedź edytowana przez old_rysiu 25.listopada.2008)
i

#4070
od stycznia 2007

Anegdotki z życia wzięte, czyli wątek na zimowe wieczory... :)

2008.11.25 18:58 Edytuj wypowiedź Usuń wypowiedź

Barbara K. (topazzz)
Bardzo dobre! :-)))))
A zmysł wędkarski bohaterki zdarzenia godzien podziwu! Rybek nie spłoszyła ... :-)

(wypowiedź edytowana przez topazzz 25.listopada.2008)
i

#1620
od października 2005

Anegdotki z życia wzięte, czyli wątek na zimowe wieczory... :)

2008.11.25 22:18 Edytuj wypowiedź Usuń wypowiedź

Ryszard Szreter (old_rysiu)
Przypomniał mi sie epizodzik.
Kiedy byłem jeszcze młody i głupi, polazłem nad jezioro z wędką, gdzie łowić nie wolno było. Było to jednak najblizsze jeziorko obfitujące w węgorze ( ach, gdzie te wspaniałe młodzieńcze czasy :-) )
W okresie letnim, łowi się je w nocy. Ustrugałem dwa długie patyki na końcu z rozkraczkami. Wlazłem w nocy do wody po pas i wbiłem te rozkraczki a na nie ustawiłem wedeczkę na wegorza. Trzeba było tylko nasłuchiwać, czy aby nikt nie idzie. Możecie sobie wyobrazić, jak zdrowym człowiekiem wtedy musiałem być, nie bojąc się zawału serca w czasie zupełnej ciemności.
Niedaleko stacjonował obóz harcerski. Palono tam całą noc ognisko. Nie było strachu, że się pobłądzi podczas ewentualnej ucieczki z zakazanego miejsca wędkowania.
Tej nocy szło wszystko jak po maśle. Zestaw zarzucony i powoli zcząłem wycofywać się z wody na brzeg jeziora. Nagle usłyszałem rozmowę:
- Ty idz w lewo a ja w prawo, jakby co wołaj!
Już wiedziałem, że to strażnicy. Powoli zaczynam wycofywanie ( wędkę zostawiłem na rozkraczkach - i tak nie było jej widać w tej ciemności ). Niestety, zbyt blisko był ów strażnik i zacząłem biec po wodzie wzdłuż brzegu ( ładny piasek i brak dołków, nie to co brzeg, gdzie co chwila leżała jakaś gałąź lub inna przeszkoda, która nieuchronnie powaliłaby mnie na ziemię ). Ten strażnik od razu się zorietował, że ucieka kłusownik i woła po tego drugiego. Im jednak pościg idzie gorzej. W końcu decyduję się wyskoczyć na brzeg i chodu do obozowiska. Niestety, pierwsze moje kroki na lądzie zaczepiły coś i jak kamień runąłem na ziemię ... nie. Nie na ziemię. Na parę młodych ludzi, którzy ukradkiem tam się kochali. Ów młody człowiek ( tak jak ja wtedy ) tak się przestraszył, że ruszył w ucieczkę. Ja szybko złapałem przestraszona pannę i przyrkyłem ją swoim ciałem. Strażnicy oczywiście zobaczyli uciekajacego i mnie z panną na trawie, którą akurat postanowiłem szybko pocałować. Pobiegli dalej za tym kawalerem mnie zostawiając w spokoju. Panienka szybko doszła do siebie ( chyba była w szoku po tak szybkim obrocie sytuacji ) i od razu odskoczyła. Teraz, kiedy strażników już nie było widać, mogłem ją przeprosić za swoje zachowanie i wytłumaczyć jej, co się tu właściwie stało. Nie wierzyła, dopuki nie wyjąłem z wody zostawionego wędziska na którym już wisiał piękny węgorz.
Rybę z przeprosinami podarowałem, jak się okazało - harcerce i zygzakiem wycofaliśmy się do obozu.
Po tym incydencie, nie musiałem już gonić za rybami w nocy. W twarzystwie uroczej Madzi liczyłem gwiazdy i spadające meteoryty :-)

(wypowiedź edytowana przez old_rysiu 25.listopada.2008)
« » bio-forum.pl « Rozmowy towarzyskie « Archiwum « Archiwum 2008 «
Główna Ostatnia doba Ostatni tydzień Szukaj Instrukcja Kopiuj link Kontakt Administracja
ta strona używa plików cookie — więcej informacji