Po czterech godzinach "jazdy", czyli stania w korkach wśród cuchnących spalinami ciężarówek, z niemiłosiernym bólem mojej głowy, dotarliśmy do Tomaszowa. Już po ciemku. Końcówka jazdy to sterowanie "komórkowe". Wreszcie wydłubali nas z samochodu: Rysio z Markiem. Po radosnym przywitaniu znaleźlismy się wreszcie wśród swoich. Atmosfera od początku przemiła i swojska. Jeszcze tylko jakieś dwie godzinki i wreszcie byliśmy w komplecie. 19 pancernych plus pies.
Część oficjalną opisały Mirki oba, więc nie będę powtarzać. Piwko, przysmaki i spać. Ze spaniem... Rysio opowie i będę się tłumaczyć dopiero wtedy, gdy przesadzi, a przesadzi na pewno.
.
Autor atlasu i nasz Admin w jednej miłościwie nam panującej Osobie rozdawał autografy z osobistą wkładką w postaci dedykacji. Grzybiorz czyta, a ja mu niegrzecznie przez ramię zaglądam:
A oto i Autor na straży beczułki:
oraz domkowa atmosferka:
Dyskusje i rozmowy nie miały końca.
Na drugi dzień Gregok oprowadzał nas po swoich grzybowo-porostowo-śluzowcowych włościach. Pokazywał, opowiadał.... Było bardzo miło i naukowo. Do wyboru, do koloru. Pogoda prześliczna, atmosfera zjazdowa.
Potem grzybobranie. Oto nasze zbiory:
plus plecaczek maślaków Doroty, która zaplątała się w sosenkach i wyjść nie umiała:
Ciąg dalszy nastąpi, bo coś forum dziś za duże powodzenie ma i boję się, że mi zaraz odmówi dostępu i wszystko przepadnie.