Przyjechałem wczoraj do domu i coś mi podpowiedziało żeby zajrzeć do moich eksykatów. I co zobaczyłem? Podziurawione wrośniaki i gmatwki oraz trocinki. Wiem że to moje zaniedbanie ale prosze nie krzyczcie :-) który środek owadobójczy najlepiej zastosować ? Proszę, doradźcie mi.
Oczywiście tylko zamrażanie, przynajmniej co jakiś czas. W muzeum stosowaliśmy jeszcze paradwuchlorobenzen, ale tego zdecydowanie nie polecam, chociaż kiedyś całe instytuty tym właśnie pachniały. Podobno jest rakotwórczy. Poleca się także taki środek jak permetryna, ale go jeszcze nie sprawdzałem.
#252
od października 2007
Przepraszam, ale mam prostszy pomysł...
I świeżo zdobytą praktykę.
Idea z desperacji zrodzona, dopiero przy grzybkach, bo roślinki jakoś aż tak bardzo nie smakowały. Jak na razie działa na 100%, zarówno w przypadku suszonych, jak i totalnie, choć niewidocznie zalarwionych świeżych okazów - najbardziej niesamowite było to w przypadku "lamparcicy" - wysuszone w ten sposób fragmenty są super... a resztę zeżarły wielkie robale, wyklute po przeniesieniu do "wiosennego" klimatu ogrzewanego pomieszczenia. Kiedy wyrzucałam tamte części, to przyszłych owadów było więcej niż grzybka.
Sprawdziłam, że metoda działa także juz w przypadku właśnie odkrytych świeżo "zżeranych" eksykatów (zżerały mi jednego z najśliczniejszych wrośniaków, jakie znalazłam! Pomogło, zżeracze jak ręką odjął, a grzybkowi ani odrobinę nie zaszkodziło).
METODA:
Piekarnik elektryczny z termoobiegiem, możliwością ustawienia grzania z góry i ustawienia temperatury 40-45 stopni, nie więcej, + kratka wsuwana, naczynie żaroodporne (ostatecznie blacha, ale wtedy papieru bardzo dużo), papier do pieczenia.
Wstawiasz kratkę piekarnikową na najniższy poziom piekarnika, ale nie na samo dno, bo obieg powietrza będzie nieok, naczynie żaroodporne wykładasz papierem i kładziesz grzybka, grzanie od góry (koniecznie!), temperatura 40-45 stopni, ale przy tym drzwiczki uchylone leciutko i tak przez dwie-trzy godziny. Za parę godzin powtarzasz procedurę. W przypadku wielkiej żagwii łuskowatej konieczne było kilka sesji, ale nic się nie wykluło!
Innymi słowy, w domowym zaciszu fundujesz wszystkim grzybkowym larwom przeciętny, a nawet niezbyt gorący urlop na Saharze. A jednak chyba tego nie lubią. Uwaga: W przypadku mokrych, dużych grzybków radzę jednak najpierw ustawić 45, chociaż na godzinę (tak samo, drzwiczki uchylone, termoobieg itd.)
Zapomniałam o najważniejszym:-) Na tak suszonego grzybka, zwłaszcza jak robisz to "hymenoforem do góry", kładziesz fliselinę albo coś podobnego, żeby zatrzymać zarodniki. Chociaż na część. I potem, niestety, chyba trzeba tę materię dołączyć do eksykatu...
Ja wiem - dziwne metody. Ale nie mam możliwości zrealizowania procedury zalecanej przez Domańskiego: "Okazy przywiezione z terenu należy od razu poddać dezynsekcj w parach CS2, najlepiej w specjalnej skrzyni dezynsekcyjnej, w celu zabicia żerujących w nich larw, które mogłyby zniszczyć okaz w zielniku. Dezynsekcję należy potwórzyć po pewnym czasie w celu zabicia larw, które przetrwały pierwszy zabieg dezynsekcyjny."
Wydaje mi się, że ponieważ rzeczywista temperatura w piekarniku w takiej sytuacji nigdy nie przekracza 40 stopni celcjusza, to nie powinno dojść do jakichś uszkodzeń grzybów ani zarodników. Ale oczywiście fizjologia grzybów to dla mnie wciąż duże pole do nauki...
(wypowiedź edytowana przez mykola 14.grudnia.2007)
#253
od października 2007
No i właśnie - proszę Wielce Czcigodnych o wypowiedź na temat tej proletariackiej metody profana na forum. Koniecznej tylko w przypadku bardzo mokrych i saprofitycznych nadrzewnych, reszta schnie aż za szybko, niestety.
No tak Paula, ale gdzie tutaj różnica pomiędzy Twoją metodą a suszeniem w podobnej temperaturze,ale nie w piekarniku,ale np. w suszarce czy na kaloryferze? Nie chodzi mi o stronę techniczną, tylko chyba i tu i tu czynnikiem,który działa na larwy jest temperatura w takim samym zakresie.Rozumiem,że na kaloryferze działa tylko "od dołu" a w piekarniku bardziej "dookólnie",ale czy to wystarczy? Nie jestem Wielce Czcigodny,wyrwałem się;)
#254
od października 2007
Nie mam zielonego pojęcia, na czym polega różnica, ale robaczkom kaloryfer pasuje, a piekarnik już nie.
#255
od października 2007
Chyba że na tym, że w piekarniku po godzinie nawet przy ustawieniu 45 stopni może być 55... Nie wiem, nie mierzyłam:-( W każdym razie działa.
#548
od lutego 2007
Bo w piekarniku jak się ustawi 40-45 stopni to i tak chwilowe wahania temperatury są wyższe (nawet w tym zakresie do 60 stopni), a tego robale już nie lubią.
#4598
od sierpnia 2002
......a ja i tak uważam, że o tym czy wybinajnie robali się udało będzie można powiedzieć tak ze dwa lata po akcji-sterylizacji ;)
Pozostaje mi liczyć na to,że przy suszeniu na kaloryferach( kiedy również występują skoki temp. do 60 stopni,temperatura pieca,kaloryferów również nie mierzyłem,ale pomiar metodą "uchwyt dłonią" wskazuje na spore wahania) grzyby nie zostaną zbytnio zniszczone,a co ma zginąć,zginie.Przy takim suszeniu zazwyczaj suszę dłużej,nawet gdy grzyb jest suchy,żeby dobrze doschły kawałki drewna,patyki,na których rosną gatunki nadrzewne.Mam nadzieję,że nie niszczę owocników...
Dziękuje za cenne rady. Niestety zaatakowanych okazów musiałem się pozbyć, a do reszty zastosowałem mrożenie. Myślę że to pomoże. Wielkie dzięki !!!
#256
od października 2007
Tomasz, nie!!! Może to właśnie jest ten błąd który popełnił Grzegorz?... Nigdy nie susz dłużej, niż trzeba! Jeśli masz w domu mkliki (stare budownictwo? to pewnie masz), to suszenie musi odbywac się w tempie wręcz ekspresowym! Trzymając dłużej zupełnie odkryte, pachnące i apetyczne owocniki dajesz szansę wszelkim domowym robalom na złożenie jaj! Przy suszeniu używaj siatki w rodzaju moskitiery (średnio działa, ale morale podnosi;-)! Jak nie zabezpieczysz przed upływem pięciu dni, to potem proszek wysypiesz - nawet w słoiku rozmnożą się i zeżrą do cna, będziesz miał tylko egzemplarze do kolekcji entomologicznej!
(wypowiedź edytowana przez mykola 14.grudnia.2007)