Nie wiem czy tu jest miejsce aby zadać takie pytanie i czy jest na nie odpowiedź, ale:
Jakieś trzy-cztery tygodnie temu całkiem zdrowa mirabelka już owocująca - wyschła. Po prostu calutka - najpierw pożółkły liście, potem opadły, owoce się zasuszły.
Drzewko stoi na nietykanym ręką ludzką skwerku na obrzeżu miasta. Obok rośnie trochę tego i owego - robinie, bez czarny, brzoza i klon, w niewielkiej odległości są też inne mirabelki, które obejrzałam pod kątem chorób/pasożytów - niczego podejrzanego się nie dopatrzyłam. Wszystko zdrowe, zielone. Tam nawet się nie kosi trawy, u stóp drzewa nieporażona niczym roślinność. Drzewo nie wygląda na spalone/rażone piorunem - jest niższe od otaczających je i tak jak pisałam zaczęło się od równoczesnego pożółknięcia wszystkich liści.
Nawet nie było stare. Po prostu tak jak stało, tak uschło z dnia na dzień;/
Co się mogło stać?
To może być skutek porażenia przez grzyby z rodzaju Monilia. To się wręcz nazywa moniliozą śliw. Wskazują na to białe grudki pleśni na owocach. Choroba zazwyczaj kasuje końce gałązek. Tutaj musiała pójść na całość.
Ale to tak naprawdę po całości;/ Żeby tylko inne się nie zaraziły...