Teraz znajduję się przy ulicy Szpitalnej i zerkam w kierunku lasu, który zwyczajowo nazywa się Łazienki.
Teraz zerkam z góry na jeden z naturalnych dopływów Chechła, który został bardzo dawno temu wpuszczony w kanał.
Idąc wzdłuż prawego brzegu rzeki mijamy liczne posadzone tutaj klony jawory - Acer pseudoplatanus.
Ciecz w korycie rzeki jest mętna. Na ile to zmętnienie jest naturalne wolę nie dociekać.
Ponadto posadzono tutaj klony srebrzyste - Acer saccharinum.
Nad brzegiem rzeki znajdujemy też wiesiołki - Oenothera. Gatunku nie dociekałem.
Więcej czasu poświęciłem tej przytulii lepczycy - Galium rivale, dawniej marzance lepczycy - Asperula rivalis.
I tak niespiesznie docieram do krawędzi lasu.
Tutaj zwracam uwagę na chorą driakiew żółtą - Scabiosa ochroleuca. Zapewne to sprawa jakiegoś wroślika - Peronospora, ale jeszcze nie wrzucałem suszka pod mikroskop.
Zaraz na skraju lasu znajduje się pozostałość po jakieś baszcie. To pierwsze lokalne spontaniczne miejsce kultu.
Idę teraz ścieżką w kierunku polany.
Po drodze mijam jakieś ruiny.
Drzewostan jest niezbyt gęsty. Część drzew oplatają młode bluszcze pospolite - Hedera helix.
W runie lasu znaczącą rolę odgrywa podagrycznik pospolity - Aegopodium podagraria.
W sumie jest uroczo.
Teraz rozglądam się po polanie. Tutaj miał się znajdować cel mojej wyprawy.
Na razie są wiele razy malowane ruiny domku.
I wreszcie znalazłem okazały krzyż. Moje zadanie brzmiało - udokumentować. Teraz zacznie się dochodzenie, kto i na jaką okoliczność go postawił.
Wyprawa zakończyła się pewnym zgrzytem. Aparat odmówił posłuszeństwa. Nawet nie chciał się wyłączyć. Na szczęście niedawno w ramach naprawy gwarancyjnej odebrałem nowy egzemplarz tej samej marki. A w między czasie korzystałem ze starej wysłużonej minolty. Tak samo zrobiłem po nieumyślnie zamordowanym Olympusie.