Weryfikując i aktualizując szlak dla wydawnictwa Bezdroża dotarłem do linii kolejowej. Zachowując należytą ostrożność przeszedłem na drugą stronę torowiska. W tym odcinku, jak to zaznaczyłem na mapie firmy Compass będziemy się poruszać wzdłuż trasy oznaczonej kolorem zielonym.
W tej okolicy do torowiska przylega leśna droga, która poprowadzono ścieżkę rowerową. Przy okazji na sośnie znalazłem niewielką kapliczkę. Według lokalnej tradycji upamiętnia ona jakąś katastrofę lub wypadek kolejowy.
W drzewostanie, jak widać dominuje sosna zwyczajna -
Pinus sylvestris.
Ta droga, jako ścieżka rowerowa biegnie początkowo w kierunku północnym.
Będąc na ścieżce za sosną z jej oznakowaniem próbowałem znaleźć drogę, którą mógłbym pójść w kierunku północnym.
Nie znalazłem jej i ruszyłem na zachód.
Po drodze mijałem stosunkowo gęsty las. Już się obawiałem, że będę musiał się przedzierać przez te chaszcze.
W końcu po kilkunastu minutach znalazłem właściwą drogę, która jak widać jest rzadko uczęszczana.
Po obu stronach drzewostan posiadał dość gęsty podszyt.
Były też fragmenty luźniejsze, tak jak ten płat z turzycą drżączkowatą -
Carex brizoides, której towarzyszyła orlica pospolita -
Pteridium aquilinum.
Tutaj w drzewostanie pojawiły się dęby szypułkowe -
Quercus robur w raczej zaawansowanym wieku, chociaż jak na potencjalne możliwości tego gatunku stosunkowo młode.
W sumie ta prawie polana była dość malownicza.
Pokręciłem się tutaj przez dłuższy czas. Potem zerknąłem w górę aby udokumentować przynależność gatunkową tych drzew. Jak widać, jest to dąb szypułkowy -
Quercus robur.
Po chwili ponownie odnalazłem zarastającą drogę.
Po przejściu kolejnego odcinka w drzewostanie pojawił się świerk pospolity - Picea abies.
Były także charakterystyczne wykroty.
Ruszyłem dalej. Trasa stawała się trochę posępna.
Tajemniczą atmosferę podkreślają także zdeformowane młode dęby szypułkowe -
Quercus robur.
W pewnym momencie całkiem się pogubiłem. Drogę zagrodziły mi te chaszcze.
Na domiar złego, padły mi baterie. Oczywiście czując się nieco zagubionym znalazłem inną dobrą drogę i ruszyłem nią przed siebie, wiedząc, że w najgorszym wypadku do cywilizacji mam tylko 5km. Po pewnym czasie natrafiłem na wiertnię. Od jej obsługi dowiedziałem się gdzie jestem. Poza tym byli tacy dobrzy, że odwieźli mnie pod kościół w Libiążu. To właśnie po tej przygodzie postanowiłem odnaleźć właściwy szlak startując od północnego krańca lasu. Ta wyprawa odbyła się 9 września i została już opisana w wątkach zatytułowanych Odkrywanie Kotliny Chrzanowskiej.