Kończę relację z mojej wizyty nad ponorem w dolinie Łużnika. Teraz będziemy podążać wzdłuż dopiero co odżyłego koryta rzeki aż do miejsca gdzie wpada on do nurtu powstałego z licznych cieków wypływających z Balina Okradziejówki oraz pobliskich lasów. W związku z intensywnymi opadami deszczu wszystkie one są bardzo zasobne w wodę. Koryto, które jako pusty rów rozciągało się za trzecim ponorem było tego dnia pełne niemalże po brzegi.
Tu i ówdzie rzeka wylewała tworząc malownicze rozlewiska.
Po części za ten stan można winić zalegające w pustym zazwyczaj korycie gałęzie oraz liście, które teraz niesione wodą budują tamy.
Miejscami rzeka znikała pośród gęstych zarośli czeremchy.
Tu i ówdzie rwała jak szalona.
Czasami po prostu przystawała.
Niemalże przed miejscem, gdzie powinna się łączyć z głównym ciekiem utworzyła kilka koryt.
W jednym miejscu rwący nurt odsłonił skruszały dolomit na dnie.
W tej okolicy znajdowało się także jedno z dopiero co wyschłych koryt.
A oto i ciek złożony z licznych dopływów, z którym po raz pierwszy od dawna połączył się właściwy Łużnik.
O tej chwili zdecydowaliśmy się na powrót. Dalsze podążanie z biegiem Łużnika było bez sensu, skoro samochód pozostawiliśmy w Okradziejówce. Droga leśna prowadząca w kierunku linii kolejowej była bardzo wygodna.
Czasami było na co popatrzeć. Działo się to dzięki przewalającym się po niebie ciężkim burzowym chmurom, z których od czasu do czasu dochodziły groźne pomruki.
Droga za linią kolejową, równoległa do lewego brzegu Łużnika była błotnista.
Tutejszy brzeg jest bardziej stromy i dlatego czasami lepiej widać poszczególne rozlewiska.
Zatopiony las jest bardzo malowniczy.
Niekiedy wszystko to maskuje bujna zieleń.
Tu i ówdzie na wysokich skarpach trafiają się płaty konwalii majowej.
A oto ostatni rzut oka na dziki odcinek doliny Łużnika. Uważnie wpatrując się w to zdjęcie można zobaczyć jak bardzo rzeka tutaj kręci.
Na zakończenie opisu tej wyprawy ostatni rzut oka na las, jakby na to nie patrzeć typową sośninę, która wymyka się regułom fitosocjologii.