Oczywiście, że niektóre gatunki obce wprowadzone do naszej flory dają pewne praktyczne korzyści przede wszystkim w wymiarze ekonomicznym, np. daglezja zielona, czeremcha amerykańska i dąb czerwony w lasach, jesion pensylwański i klon jesionolistny - ulubione gatunki drogowców, robinia akacjowa - jeden z lepszych smaków miodu (wg mnie przynajmniej:) oraz cała masa gatunków o wyjątkowych walorach estetycznych, jak choćby rzeczony sumak, kolczurka klapowana, słonecznik bulwiasty czy winobluszcz pięcioklapowy. Korzyści może i są, ale koszty skutków ubocznych są duże i z każdym rokiem, jak pokazuje życie są i będą coraz większe.
Wystarczy spojrzeć co dzieje się wzdłuż pasów drogowych na odłogach w sąsiedztwie klonu jesionolistnego i jesionu pensylwańskiego - totalne zachwaszczenie, które oprócz fatalnego wpływu na nasze rodzime zbiorowiska roślinne generuje ogromne koszty rekultywacji takich gruntów. A wystarczyło sadzić wzdłuż dróg nasze rodzime lipy, klony, dęby itp.
W Lasach Państwowych, w których jeszcze jakiś czas temu chętnie sadzono jesion pensylwański, robinię akacjową, dąb czerwony i czeremchę amerykańską, dziś się tego już nie robi, bo wiadomo, jakie są skutki.
Gatunki te rozprzestrzeniają się niezwykle szybko i powodują degenerację naszych siedlisk leśnych. Są znacznie skuteczniejsze w sukcesji niż nasze rodzime gatunki. Teraz nie trzeba ich już sadzić, radzą sobie same. Taką czeremchę amerykańską obecnie można spotkać niemal na wszystkich typach siedlisk lądowych. Od suchych jak murawy szczotlichowe do wilgotnych jak torfowiska wysokie i w bory bagienne. JEST TO PROBLEM NIE DO ROZWIĄZANIA. A wystarczyło pozostać przy naszej poczciwej czeremsze, która trzyma się dzielnie łęgów i grądów i nie pcha się nieproszona, tam gdzie jej nie chcą :)
Przykre jest to co wyprawiają najbardziej inwazyjni przybysze. Najgorzej jest z rdestowcami i nawłociami. Dlatego namawiałam autora tematu do zdecydowanej walki z jego rdestowcem. Zwłaszcza, że ma go koło garażu, czyli w miejscu gdzie użycie środków chemicznych będzie najmniej szkodliwe.
Do tej nieszczęsnej czołówki obcych trzeba zaliczyć też kolczurkę klapowaną (powszechnie lubianą i popularną w obsadzaniu siatek ogrodzeniowych), winobluszcz pięcioklapowy, który jest pięknym pnączem, ale kiedy się wymknie staje się nie do zniesienia, słonecznik bulwiasty czy rudbekia.
Może i niektóre z tych gatunków dają nam jakieś korzyści, ale niewspółmiernie niższe od strat.
Na koniec chcę pokazać, jakie są skutki łagodnego obchodzenia się z obcymi i długotrwałego zastanawiania się co z nimi robić.
1. Niewielki ciek wodny. Brzegi opanowane przez rdestowca japońskiego, który całkowicie wyparł naturalne dla tego typu miejsca zbiorowiska roślinne typu ziołorośli czy zbiorowisk welonowych. W zasadzie brak możliwości wytępienia go. Wzdłuż cieków wodnych nie wolno stosować herbicydów nalistnych ze względu na faunę wodną. Pozostaje już tylko koszenie, które w sumie niewiele daje.
2. Dawniej niżowa łąka kośna, dziś miejsce walki z rdestowcem - niestety przy użyciu herbicydów, jako najskuteczniejszej metody dla dużych powierzchni. A wystarczyło zwalczać dziada przy przysłowiowym garażu, a może nie dotarłby tak szybko na cenne siedlisko.
3.Dawniej piękny priorytetowe siedlisko łęgu wierzbowego, dziś miejsce walk z rdestowcem japońskim, sachalińskim i czeskim oraz niecierpkiem himalajskim (gruczołowatym). Tu już pozostaje tylko koszenie, bo na siedliskach leśnych nic innego nie wchodzi w grę.
4. Na koniec "bajkowa" mozaika obcych - rdestowce splecione kolczurką klapowaną, a w tle bujny winobluszcz pięcioklapowy. Diabli wzięli łęg, gdzie poczciwy chmiel nieśmiało splatał pojedyncze olsze czy jesiony, a dno lasu wypełniał czosnek niedźwiedzi, ziarnopłon i czartawa.
Więc błagam nie namawiajcie mnie co niektórzy do ślepej miłości do wszystkich roślin. Tam gdzie można tępić roślinne śmieci, tam należy to robić. Rdestowiec to nie trzcina, która trzyma się jednego siedliska i w sumie łatwo nad nią zapanować.
Uważam,że nie trzeba godzić biologów z pszczelarzami, bo nie widzę między tymi dwiema grupami konfliktu. Zawód pszczelarza w Polsce znany jest od wieków, a dawniej nie było w naszej florze niecierpka himalajskiego czy robinii.
Grunt, żeby tylko jakaś fanatyczna grupa pszczelarzy nie zaczęła zakładać plantacji robinii czy siać niecierpkiem, bo to byłaby już głupota.