Ciekawa jestem, czy kolejną częścią mojej relacji będę w stanie w dalszym ciągu zachęcić Was do wycieczkowania we Wdzydzkim Parku Krajobrazowym... Powiem na wstępie, że pomimo, iż większość dnia minęła mi na rowerowaniu w deszczu i na ustawicznych próbach wodoodporności mojego aparatu fotograficznego, to jednak drugi raz zrobiłabym dokładnie tak samo .... :-)))
Na początek mapka, aby było wiadomo, gdzie się poruszałam, zainteresowanym mogę przesłać mapkę w pełnej rozdzielczości :-)))
Start i meta przypadały w Skoczkowie koło Wąglikowic.
Pomimo zapowiedzi deszczu początkowo wydawało się, że może prognozy się nie spełnią. Pierwszy fragment trasy był powieleniem trasy z dnia poprzedniego. Okazało się jednak, że pewne grzybeńki to albo zostały wczoraj nie zauważone, albo wyrosły w nocy :-)))
Na pierwszej fotce widać, że jeszcze jest sucho, a na następnej znalezione tam, koło tego ogrodzenia łopatnice żółtawe - gatunek grzybka czerwonolistnego o kategorii E, czyli wymierający - jakie to smutne, prawda? :(
Jak za chwilę zaczęło padać, to do kolejny grzybek, do którego podjechałam, był już całkowicie skapany w deszczu. Otaczał go srebrny las, to jest fenomenalne, jak wyglądają tamtejsze lasy - drzewa srebrne od porostów.
A grzybek należał do gatunku Lentinus torulosus - czerwonolistnego o kategorii R - rzadki.
Teraz znalazłam się nad znanym już z dnia wczorajszego jeziorem Zatur - po powierzchni jeziora widać, że z tym deszczem to naprawdę nie były żarty :-(((
Nad brzegiem jeziora w trawie przycupnął sobie oczywiście jakiś grzybek:
W tym węzłowym miejscu, znanym z dnia poprzedniego - szlaki tu rozchodzą się w różne strony - została wybrana droga na lewo. Cóż, jak się ma 2,5 dnia czasu, a dzień bieżący jest już dniem drugim, to już się nie czeka na lepszą pogodę ;-)
Generalnie plan na dzień bieżący, o czym wcześniej nie wspomniałam obejmował objazd krzyża Jezior Wdzydzkich, która to trasa wynosiła nieco ponad 50 km :)
Powyższy znak akurat wskazuje drogę wstecz, ale ja się za siebie nie oglądałam, jechałam do przodu :-O
Porostów nie brakowało, a nawet jakby przybywało, były na żerdziach drewanianego opłotowania, na szmacie wiszącej na płocie, porastały całe drzewa ....
Pochlebiało mi nieco, że pewien podziw albo niedowierzanie wzbudzałam, gdy niekiedy przejeżdżałam koło nielicznych domostw, nawet piesek nie szczekał, tylko litościwie spoglądał na deszczową rowerzystkę i jej pojazd ... ;)
I znów się udało! Sama nie wiem, co kazało mi zsiąść z roweru w tym miejscu i poszperać na przydrożu, intuicja?
Efektem tegoż było znalezienie rzadko notowanego gatunku Pluteus leoninus :-))) Jaki on ładny :-)))
Kawałek dalej można było zapatrzeć się w jeziorny widok ze spacjalnego podestu widokowego, do którego wiodła urocza leśna ścieżka:
Ziemie tamtejsze mają bogatą historię i tradycję, przykładem może być wieś Przytarnia, o której krótką informację można odczytać na tablicy:
Wszędzie spotyka się przydrożne kapliczki, tu szczególnie ciekawie jest w Przytarni, bo obok nowej kapliczki stoi stara 200-letnia drewniana rzeźba św. Jana Nepomucena.
Jeszcze jeden ciekawy akcent grzybowy - czasznica oczkowata rosnąca w istnym piachu na poboczu takiej piaszczystej drogi.
A to ja po przejechaniu gdzieś około 4/5 trasy, ale jeszcze nie mam dość ;-)
Niebawem dotarłam do wioski Juszki, wioski, która staje się obecnie osadą letniskową, jednak są w niej domki niczym ze skansenu :
A że wieczór się zbliżał, tak więc czarowne chwile schyłku dnia dane mi było przez moment spędzić w towarzystwie żurawi, szkoda, że w pewnym momencie poderwały się do lotu, pewnie zauważyły mnie intruza, choć wcale nie chciałam im przeszkodzić ...
I jedno z ostatnich spojrzeń tego dnia na błękitną toń jeziora pośród lasów ...
... i cóż, czas wracać ....