#2619
od stycznia 2007
Zamiast jesienią 2007 podałam te sposoby na przedwiośniu 2008, ale już są, spójrz Włodku, czy któryś się dla Ciebie nada i czy są one inne, niż te znane Tobie :-)))
Na szczęście podagrycznik jest jadalny. Rosjanie mają takie przysłowie: duożyt by tak do snyty, co na polski swobodnie tłumaczy się tak: byle do podagrycznika. Jego zielone listki stanowią idealny dodatek do zup lub zielonych sosów. Można je też zapiekać w cieście na sposób tempury. Sprawdzone osobiście.
#2620
od stycznia 2007
I nigdy go nie zbraknie, bo ścinając liście podagrycznika, który opanował większą powierzchnię gruntu powoduje się jeszcze bardziej intensywny wzrost, ot, taka "bułka odrastajka" ;-)
Pozdrawiam wszystkich przyjaciół podagrycznika!
Tak naprawdę to rozpocząłem ten wątek nie po to, żeby zdobyć jakiś sposób unicestwienia tej rośliny, lecz po to, aby wybadać nastawienie do niej forumowiczów.
Ja sam zajadam się nim już od dobrych kilku lat, tym samym skutecznie kontrolując jego populację na mojej działce. Całe liście zjadam tylko bardzo wczesną wiosną, potem, aż do jesieni tylko ogonki liściowe, bo są najsmaczniejsze. Blaszki i nasady - tak jak u rabarbaru - odcinam i daję na kompost, a ogonki po umyciu kroję na kilkumilimetrowe plasterki. Aby były smaczniejsze, dodaję majonezu lub mieszam z twarożkiem. Tak się przyzwyczaiłem, że nie pociągają mnie rzodkiewki, szczypiorki, ani inna sałata.
#2625
od stycznia 2007
Cóż, na razie do przyjaciół podagrycznika zaliczyć się nie mogę, propagując wręcz sposoby jego unicestwiania ;) Ale skoro to taki smakołyk..:)
W moim ogrodzie podagrycznik od jakiegoś czasu "walczy" z wiekową rosłą piwonią, lecz jego ekspansja jest ograniczona, bo rośnie wraz z tą piwonią w narożniku, którego jeden bok stanowi ściana werandy, drugi ściana domu, a po zewnętrznej jest ten narożnik okolony betonowym chodnikiem. Jak dotąd nie przedostał się poza obręb chodnika.
Może teraz powalczę z nim "ekologicznie" próbując zastosowań sałatkowych :-))), bo zachęty brzmią kusząco...
No proszę nie wiedziałam, że można go jeść, muszę spróbować skoro nie udało mi się go całkowicie usunąć z ogródka. :-)
#2633
od stycznia 2007
Dziko rosnące rośliny fajnie można wkomponować w takim ogrodzie z naturalistycznym założeniem w tle :)
U mnie podagrycznik "wprosił się" sam, ale ja zaprosiłam np. jaskra ziarnopłona, wrotycza pospolitego - bo zarówno kwiatki, kształt liści, jak i zapach ma interesujące (że nie wspomnę o zastosowaniach - przeciwrobaczych, ale na szczęście jako ziele na razie nie był potrzebny ;))) ).
Poza tym zaprosiłam któregoś z dziko rosnących wiesiołków, może to dwuletni, do dziś nie wiem :-(, ale co tam ;), nie musi mi się dowodem okazywać ;)
Mam w planie (i nasionka) jastrzębca kosmaczka na miejsce, które mu na pewno się spodoba - piaszczyste na maks...
O glistniku jaskółcze ziele też zamyślam...
W pewnym sezonie wysiałam kąkola polnego z zakupionych nasion..., ale nie zachował się dłużej ponad jeden sezon, nie wysiał się sam :(
Kiedyś "przysiał" mi się w ogrodzie chaber bławatek, w zeszłym roku któryś z dziko rosnących maków, pokrzywa konieczna jest w ogrodzie ze względu na to, że żerują na niej gąsienice niektórych gatunków motyli, podobnie trzeba się postarać o dziką marchew, albo barszcz zwyczajny - to może skusimy pazia królowej do złożenia jajeczek w naszym ogrodzie - jest duuuużo tematów z dziko rosnącymi roślinkami w aspekcie ogrodowym :-)))
A w ogóle to mój ogród ma taką "samoczynną tendencję do naturalizowania się" - fiołka wonnego w nim zatrzęsienie, podobnie tojeści rozesłanej, że nie wspomnę o zaborczej nawłoci, ale tą trzymam krótko w ryzach, i o mniszku lekarskim - ale tego trudno jest utrzymać w ryzach! Jednym słowem "roślinki czynią sobie mój ogród poddanym..."
A propos artykułu: o nie, nie, ja moich koników polnych, motylich gąsieniczek i mrówek jeść nie będę ;-)))
:-)
(wypowiedź edytowana przez topazzz 21.marca.2008)
A propos robaków. Kiedy studiowałem na UŚ w Katowicach profesor Maciej Sędzimir Klimaszewski, mieliśmy z nim zoologię bezkręgowców, przechwalał się, że napisze zoologie kulinarną - czyli które bydlę i jak można zjeść, ale chyba nic z tego mu nie wyszło.
W odróżnieniu od pana Łuczaja i jego robaków, jem podagrycznika nie w celu przeżycia (dzięki Bogu mam stałe źródło dochodu), a i sprawa ograniczania populacji tego chwastu jest dla mnie rzeczą wtórną.
Zajadam się nim po prostu ze względu na jego walory odżywcze i zdrowotne. Wyczytałem w różnych źródłach, że pod względem zawartości różnorodnych minerałów i witamin stoi na czele roślin, z których można zrobić wczesnowiosenną sałatkę. A i jego marchwiowy smak (szkoda tylko, że bardziej przypominający nać marchwi, a nie korzeń), nie jest dla mnie niczym obrzydliwym.
Przez współczesną medycyną jest trochę zapomniany, ale jego zarówno polska, jak i łacińska nazwa świadczą, że wierzono, iż pomagał na podagrę, która to choroba w naszym kraju ponoć bardziej niszczyła szlachtę niż Turcy i Tatarzy (a przyczyną miały być miody pitne...)