Argumenty Pana Marcina Dąbrowskiego są całkiem przekonywujące.
Powstałyby specyficzne murawy kserotermiczne z bogatym życiem biologicznym, małą ingerencją ludzką (2 koszenia w roku).
Także ciekawe byłby tereny zielone przy wszelkiego rodzaju węzłach/"ślimakach" drogowych.
Kiedyś penetrowałem takie w celach mykologicznych. Kiepsko było ze znaleziskami, bo albo skąpe gatunkowo, albo niemiłosiernie wysuszone "trawniki".
To trzeba 'umić'. U mnie już 3 lata mamy takie coś. na początku w kilku miejscach wyglądało fajnie.
Po roku wszędzie były jednolite zielsko może 2-3 rośliny.
Potem ktoś wpadł na pomysl by to kosić, przekopac na jesieni i zrobić od początku.
w innym miejscu posadzili same sloneczniki.
Generalnie to nie działa. Za to bez kwietnych łąk, ale po prostu mniej kosić ma sens.
W rzeczywistości takie pasy czy łąki kwietne pojawiają się spontanicznie od wielu lat przy drogach krajowych na Mazurach (myślę że podobnie jest w innych regionach. Rosną na nich często gatunki rzadkie i cenne przyrodniczo. Wystarczy je tylko zainwentaryzować i uzgodnić z drogowcami rozsądne terminy koszeń. Moim zdaniem nie ma potrzeby tworzenia na siłę takich pasów czy łąk kwietnych. Natura te tereny zagospodaruje w najlepszy, najskuteczniejszy i bez kosztowy sposób. Modne określenie zmniejszenie "śladu węglowego" jak widać robi furorę i wszystkie działania proekologiczne kojarzone są bez problemu z tą narracją. Szczególnie modne stały się ostatnio łąki kwietne dla oka może i ładne a tak na prawdę stają się one pułapkami ekologicznymi dla innych niż rośliny organizmów zwierzęcych. Jak zwykle "jak nie wiadomo o co chodzi to wiadomo, że chodzi o kasę". Dalej to już tylko medialna mitologia wmawiająca ludziom, że w ten sposób uchronimy świat przed zbliżającą się gwałtownie zagładą życia na Ziemi. Wszak powszechnie wiadomo, że zastraszone społeczeństwa są łatwe do manipulacji . Przykładów potwierdzających moją tezę w ostatnich latach mamy aż nadto.