Drugim punktem naszej rodzinnej wycieczki była okolica tytułowej żwirowni. Trafiliśmy tam poniekąd niechcący, ale sjak już to stwierdziliśmy, że dobrze było by zobaczyć pobliską Wisłę. Na razie stoimy na wale. Wisła skrywa się za drzewami.
Po wale biegnie teraz ścieżka rowerowa. inne formy wypoczynku także można tutaj uprawiać.
Stąd też można obejrzeć niejako z góry żwirownię jako taką.
Idziemy przed siebie, znaczy się na zachód, zerkamy na lewo.
Schodzimy w dół. Podziwiamy malownicze koleiny.
Teraz korzystając z innej ścieżki pokonujemy obszar terasy powodziowej.
Monotonię brązowo-zielonej przestrzeni łamią sylwetki czarnych teraz wierzb - Salix. Gatunku nie warto teraz dociekać. Byle do lata.
Na tle traw zalegają pędy jeżyny popielicy - Rubus caesius.
A trawa to mozga trzcinowata - Phalaris arundinacea.
Czarne akcenty w jej łanie to pokrzywa zwyczajna - Urtica dioica.
I tak po raz pierwszy zobaczyliśmy Wisłę, która tutaj prawie stała.
Idziemy dalej na zachód.
Ponownie zerkamy na rzekę.
W pobliskich zaroślach trafił się taki składzik eternitu. Być może to prowizoryczne schronienie wędkarza.
To wszystko ocieniała bardzo rozłożysta wierzba - Salix.
Kolejne przejście i kolejne spojrzenie na rzekę.
Na prawym brzegu dostrzegamy niewielki dopływ. Stopniowo przybliżam go sobie. Z map ustaliłem, że przepływa on przez kompleks stawów leżących na południe od wsi Lipowa.
Ponownie przyglądam się prawie stojącej Wiśle.
W pobliskich chaszczach mamy rdestowca japońskiego - Reynoutria japonica oraz coś z rodziny Apiaceae.
Na baldaszkach czegoś z rodziny Apiaceae podziwiamy zamarznięte krople wody.
Zawracamy. Kierujemy się wprost na wał przeciwpowodziowy.
Stoimy pod wałem.
Jesteśmy na górze. Zerkamy na żwirownię.
Ruszamy na wschód, czyli wracamy do samochodu.
Mijamy zadrzewienie złożone głównie z wierzb - Salix.