Aaaaa, ale miałam fajny dzień!
Wstałam o 6-tej bez budzika, a ten był nastawiony na 7 ;)
A że dzisiaj Tomek ma imieniny, to powiedziałam, że z tej okazji znajdę mu borowika. Pojechaliśmy. Na początek ominęliśmy las bokiem i w zagajniki brzozowe szukać koźlarzy. Nic nie było, jedna mizerna kania. No nic to, idziemy dalej przez łąkę do następnych brzózek. Ooo, kania, fajnie, o! następna. Raaany, ile ich tu jest!
No, tyle było, w jednym miejscu, później trafiały się jeszcze pojedyncze sztuki.
Przeszliśmy kolejne brzózki, w jednych sucho, w innych wilgotno, ale kozaków nie było, zaczęły się muchomory czerwone, to znak, że trzeba tam wrócić za czas jakiś.
W końcu weszliśmy do lasu, pojedyncze podgrzybki złotopore, mnóstwo czernidłaków które rosły wszędzie i innych cudeniek, ale o tym jutro. A i siedzuń się trafił :)
Minęły 3 godzinki, pora wracać, więc dreptałam drogą leśną patrząc uważnie na pobocze. Oj, tam to mi się trafiło różności (Błażejowi podeślę) :D
Najwięcej podgrzybków na tej drodze zebrałam.
Aż tu nagle, normalnie wyrósł przede mną wielki grzyb, matuchno, to borowik najprawdziwszy, aaaaa!
I proszę się nie dziwić mym zachwytom, ponieważ ostatnio widziałam takiego nie pamiętam kiedy. A byczek był z niego, kapelutek 17 cm i zdrowy, ha!
Trzęsły mi się ręce i nogi, ale dawaj szukać młodszego pokolenia, no i było, ale jedynak :)
Normalnie, jakbym w totka wygrała. Taki prezent dla Tomusia :)