Dziś byłem nad Wisłą i szukałem atrakcyjnej, szczupłej panienki do towarzystwa, która z imienia i nazwiska ma Łysiczka Lancetowata.
Ostatnio głośno o niej na forum, więc pomyślałem, że się z nią chociaż zapoznam.
Albo w moje okolice nie dotarła, albo się gdzieś "poszlajała". Myślę trudno i idę dalej wzdłuż Wisły.
Patrzę, a na piachu siedzi gościu (wysokie było chłopisko), i proponuje mi wypicie wspólnej flaszki.
To ja do niego, zraz gościu walniemy, tylko przejdę się kawałek i zaraz wrócę.
Idę dalej, a tu na piachu siedzi trzech gości(trochę niżsi i bardziej krępi), flaszka przed nimi, a oni do mnie "-Siadaj, brakuje nam czwartego do bryża, a przy okazji walniesz coś na rozgrzewkę, bo chłodno i mży".
Kurcze blade, myślę tamten do ciebie z flaszką, ci z flaszka - podejrzana sprawa.
To ja do tych trzech, że chcę na chwilkę "na stronę" i zaraz przyjdę.
Wstyd przyznać, ale "zdryfiłem". Gdy tylko zasłoniły mnie krzaki, to ja myk na rower i "szpula" do domu, a moja suczka za mną, tempo mieliśmy rekordowe.
Jednak w domu, już spokojnie myśląc, zacząłem się zastanawiać:
a) było wypić z tym jednym,
b) było wypić z tymi trzema (i pograć w brydża),
c) było wypić: i z tym jednym, i z tymi trzema, szkoda było stracić dwóch imprezek na jednym spacerku, w razie co do domu odprowadziłby mnie rower i suczka,
d) nie wypić wcale (jak to uczyniłem) i siedzieć teraz samotnie o "suchym pysku"
Czort jeden wie jak to było najrozsądniej zrobić, może by człowiek miał nowych kumpli ???