Tych jadalnych, czerwonawych rzecz jasna, skoro piszę o tym wśród tematów o grzybobraniu.
Wczoraj z przejażdźki rowerem po Lasach Chojnowskich (w okolicach Łbisk) przywiozłem kilka muchomorów. Skoro zjadłem je wieczorem, i żyję do tej chwili, na pewno nie pomyliłem ich z niebezpiecznym muchomorem plamistym. Pojedynczy egzemplarz tego ostatniego także zresztą znlazłem, rozpoznałem go bez wyjmowania z gleby: po białych (nie brudnoróżowych) łatkach, oraz "zawiniętej skarpetce" na trzonie.
Mogłem nazbierać dużo więcej jadalnych muchomorów (praktycznie nie bylo w lesie miejsca aby nie było widać jakiegoś muchomora czerwonawego) - ale swojej Mamy na ich zjedzenie i tak bym nie namówił. Pozostawiłem więc je w spokoju. Niestety sporo tych grzybów było już zerwanych i zniszczonych przez "miłośników".
Grzybiarzom z Warszawy i okolic którzy czują się na siłach rozróżniać grzyby należące do owianego ponurą sławą rodzaju Amanita, polecam wyprawę w Lasy Chojnowskie. Po obtoczeniu w jajku, mące, i bułce tartej smakują jak kotleciki, przy tym o wiele delikatniejsze od "kotlecików" z boczniaka. Ale uwaga! Kolonię muchomora sromotnikowego także tam znalazłem. Młody muchomorek wyglądał jak połówka zielonego jabłuszka, osadzona w połówce skorupy jajka...
Pod Poznaniem w okolicach Góry Moraskiej można kosą kosić! Nie widziałem czegoś takiego tam jeszcze.
Ponowiłem zatem muchomorowe żniwa. W sobotę w Wesołej, w niedzielę w małym zagajniczku pomiędzy Głoskowem a Runowem. Tam nie było dylematu "czy są muchomory". Można było zastanawiać się tylko który ładniejszy. Wziałem tyle aby wraz z tymi zebranymi wcześniej starczyło na 2 dni. Pewna młoda grzybiarka poszukująca "tradycyjnych" grzybów zapytała zaskoczona "A to nie są kanie"? Gdy zatem znalazłem wyrwanego przez kogoś z ziemi młodego muchomora - tym razem sromotnikowego, odnalazłem tę panią i wręczyłem znalezisko, przykazując aby zaprezentowała w domu całej rodzinie grzyba od którego się umiera. Uprzedziłem też aby nie wkładała go do innych grzybów (nawet zarodniki są trujące).
W tymże zagajniczku znalazłem też nieco purchawek chropowatych. Jedna z nich miała niezwykłą formę: wybujała na wyjątowo długim trzonie tak wysoko że jako żywo przypominała... trzon muchomora czerwonawego wetknięty w ziemię bulwką do góry! :-)))) Jako że było dla mnie jasne że samymi tylko muchomorami będę "przejedzony", odstąpiłem od zamiaru smażenia purchawek, postanawiając je tym razem ususzyć. Nigdy nie robiłem tego wcześniej, ale posty Forumowiczów zachwalający ich aromat zachęciły mnie do tego :-)
Pozdrawiam
Tomek Janiszewski