Cóż, muszę się mocno „uderzyc w piersi” i stety lub niestety przyznac Wam w znacznej części rację :-))
Po pierwsze, moje podejście do chronienia grzybów ma jakieś naleciałości z: cytując Marka "romantycznych idei ochroniarskich rodem z XVIII i XIX". Wyrażają się one w ochronie wybranych rzeczy bo "są osobliwe i piękne".
Po drugie, dla mnie czarki i smardze to właśnie takie żubry Kazimierskigo Parku Krajobrazowego.
Nie da się niestety ukryc, że tak pierwszych jak i drugich jest w parku zatrzęsienie.
Co do samej czarki, to muszę w przyszłym roku silnie zmodyfikowac zasady określania przynależności gatunkowej poszczególnych stanowisk.
Do tej pory zgłaszane stanowisko to był np. wąwóz lub jego odnoga bardzo zróżnicowanej długości. Z jednego skupiska owocników były pobierane 2-3 owocniki i na ich podstawie była określana przynależnośc gatunkowa STANOWISKA.
W rzeczywistości tak określone stanowisko to kilka-kilkanaście SKUPISK owocników oddzielonych od siebie o kilkanaście-kilkadziesiąt-kilkaset metrów.
Jak pokazała miniona wiosna – nic bardziej błędnego – Ania zapewne pamięta o co chodzi :-)
Co do siedzunia – szmaciaka to jednak w moich okolicach jest on dosyc rzadki albo ja zbyt rzadko bywam w takich lasach.
Oto co wczoraj zastałem w lodówce po ponad dwutygodniowej nieobecności.
Zwróccie uwagę na stan owocnika po dokładnie 14 dniach jego leżakowania w lodówce w niedomkniętej reklamówce.
Grzyb został znaleziony i przyniesiony 4 listopada br. przez mojego „barowego” znajomego (56-58 lat) w trakcie mojej nieobecności, który to znajomy powiedział mi, że gdy był małym chłopcem to jego babcia karmiła go m.in. takimi grzybami, a że go teraz znalazł to chciał się dowiedziec co to i czy rzeczywiście jadalne.
Zrobiłem w tym roku taką małą akcję edukacyjno-grzybowo-gastronomiczną w zaprzyjaźnionym pubie. Gdy znalazłem coś ciekawego i jadalnego („czarcie jajo” sromotnika smrodliwego, żółciaka siarkowego, kolczaka obłączystego, lejkowca dętego itp.), przynosiłem do baru, znajomy właściciel przygotowywał ukradkiem i na szybko jakąś potrawkę, pozostawiając oczywiście 1-2 świeże owocniki do zaprezentowania ich po konsumpcji dania.
Największy szok ludzie przeżyli przy:
a) „czarcim jaju” – „nie możliwe, że sromotnik to nie to samo co muchomor sromotnikowy”
b) żółciaku siarkowym a’la schabowy – „nie możliwe, że to grzyb a nie upieczone „kurzece” mięsko”
Co do ozorka dębowego, to przynajmniej u mnie jest go dosyc sporo, poczynając od ledwo wystającego z ziemi pniaka na dziedzińcu przedszkola w centrum miasta po „dziewicze” wąwozy Kazimierskiego Parku Krajobrazowego
Co do gwiazdoszy, to u mnie w wąwozach jest ich naprawdę b. dużo. W tym roku z kilku wypadów do jednego wąwozu i jego odnóg kilka stanowisk, w tym jedno niezwykle bogate.
Co odkryłem dopiero w tym roku i w pełni potwierdza słowa Marka „...są częste, tylko łatwo przeoczane...”