Ostatnie trzy dni sierpnia spędziłem w Puszczy Noteckiej, gdzieś pomiędzy Wronkami a Czarnkowem. Dookoła lasy sosnowe, czasem z dębem lub modrzewiem, a w nich bardzo dużo grzybów, te jadalne prawie wcale nie zaczerwione. Wszyscy poluja na prawdziwki, jednak miejscowi zbierają głównie podgrzybki brunatne, których jest zatrzęsienie.
Nikt nie zbiera innych podgrzybków ani maślaków (szczególnie dużo jest maślaków żółtych), chyba dlatego, że ich się nie skupuje, a większość miejscowych zbiera grzyby na sprzedaż.
Nie wspomnę o takich grzybach, jak ceglaki, muchomory czerwonawe czy mglejarki, które mnie bardzo cieszyły, a które w tych stronach powszechnie uważa się za "trujaki".
Najbardziej jednak zadziwiały mnie kanie - były ich setki, rosły zarówno w lesie jak i w sadach i ogrodach były i młodsze i starsze, ale wszystkie raczej zdrowe, a niektóre wręcz olbrzymie. Dziwiło mnie, że nie są wyzbierane, bo wiedziałem że "sowy" tam raczej znają i odróżniają je od muchomorów. Zagadka wyjaśniła się następnego dnia, kiedy skup ogłosił że płaci za kilogram kapeluszy sów po 5 zł, to wszystkie natychmiast zniknęły i pozostały po nich tylko kikuty trzonów.