I jeszcze co zrobić z kleszczem jak się już wpije.
Co prawda trąbią o tym co roku w publikatorach ale może warto przypomnieć.
Kiedyś funkcjonowała tzw. stara szkoła koncentrująca się (mylnie) na tym aby kleszcz odpadł. Polegała na zatkaniu przetchlinek pajęczaka tłuszczem (smarowało się masłem lub olejem). Owszem kleszcz odpadał po dobie lub kilku dniach ale, jak teraz mówią, w międzyczasie wydalał do krwi część zwartości swojego przewodu pokarmowego - zwiększając ryzyko zakażenia. Nie o to chodzi.
Modyfikacja tej metody, to przypalenie kleszcza np. przez zbliżenie papierosa. Kleszcz owszem po jakimś czasie zasycha i odpada, ale niepożądane skutki mogą być jak wyżej.
Obecnie zaleca się mechaniczne wyciągnięcie kleszcza. Nie jest to łatwe. Dlaczego? - proszę zobaczyć na fotkę Witolda Wójciaka.
Dzięki harpunikowej powierzchni aparatu gębowego trzyma się w skórze wybitnie mocno. Przez ciągnięcie np. po uchwyceniu paznokciami zwykle rozerwie się na połączeniu swojej głowy i odwłoka. Pozostała głowa z aparatem gębowym wydłuża gojenie się ranki i pewnie nie jest idealna z punktu widzenia zmniejszenia szansy na zakażenie. Pewny chwyt paznokciami jest utrudniony przez sliskość powierzchni tego pajęczaka.
Podobno istnieją aparaty do chwytania i wyciągania kleszcza. Jeden rodzaj to po prostu pęsetka z końcówką umożliwiającą pewny chwyt na kleszczu. Drugi rodzaj to zaciskająca się pętelka (typu lasso) z uchwytem do trzymania. Narzędzia te mają zapewnić pewne chwycenie kleszcza przy aparacie gębowym (aby go nie naduszać przy wyciąganiu). Podobno istnieje jeszcze przyssawka do odsysania kleszcza.
Wtedy w Wałczu zaraz poleciałem do kilku aptek i okazało się, że nigdy czegoś takiego nie mieli w ofercie w tym zagłębu kleszczowym!
Od biedy można pewnie taką pętelkę zmajstrować ze zwykłej cienkiej nitki a pomkę do odsysania ze szczykawki jednorazowej przez odcięcie części "z dzióbkiem".
Asekurancka, instytucjonalna odpowiedz na pytanie co zrobić z wpitym kleszczem to, że należy udać się z kleszczem na pogotowie.
Moje przykre doświadzenia wskazują, że można tam trafić na kompetentną akurat w kleszczach osobę ale bardziej prawdopodobne, że będzie to ignorant zainteresowany w znacznie mniejszym stopniu naszym zdrowiem niż bezpośrednio zainteresowani czyli my sami. No i bez narzędzi (jak to mojej córce próbowali wyciągnąć wbity kolec chwytając nożyczkami do cięcia gazy końcówkę kolca bo pęsety nie mieli (na ostrym dyżurze nocnym dziecięcym w szpitalu) i jak to się skończyło (po cięciu i szyciu dłoni szczęśliwie, choć uraz mi i pewnie córce pozostał), to nie będę opisywać w tym miejscu).
Ja w każdym bądź razie w czasie tej kleszczowej przygody wałeckiej nie kupiwszy przyrządu i (głupio postąpiwszy) nie zmajstrowawszy nic zastępczego chwyciłem kleszcza paznokciami i delikatnie pociągając pociągałem aż niestety go rozerwałem. Na szczęście po kilku tygodniach jakiekolwiek ślady zniknęły i rumień się nie pojawił.